Pośpiesznie obciągnęłam jego nogawkę i spojrzałam pytająco na siostrę.
- Nie patrz tak na mnie. Trzeba Rossa zawieść do szpitala i to migiem.
- Myślisz, że ja tego nie wiem? Może i jesteś starsza, ale to nie znaczy, że najmądrzejsza.
- Hey przestańcie! Ja tu siedzę ze złamaną nogą! - blondyn się trochę zbulwersował.
Uhg... On zawsze ma rację... W sumie to dobrze, że się wtrącił teraz, bo później mogłoby być za późno...
- Dobra. To teraz pytanie jak mamy cię przetransportować do szpitala? - powiedziało mi się.
- Serio Laura, serio? - odezwała się Van.
- No co?! Chcesz bić się na słowa?!
- Dziewczyny! Ja tu wciąż jestem i cierpię!
Oj dobrze, że on tu jest! Bo inaczej nie ręczę za siebie! Oh YEAH! Bad girl Laura! Zdolna pobić siostrę! Zaraz... Co ja myślę?! Ja przecież taka nie jestem! Chyba... Po prostu nerwy nam puszczają przez ten wypadek...
Po chwili szybko znalazłam kawał rury, który nie wiem skąd tu się wziął, jakąś szmatę i usztywniłam nogę Rossa z małą pomocą siostry. Po czym chłopak stanął na zdrową nogę, a my znalazłyśmy się pod jego pachami (rany... jak to brzmi... - od aut.) i pomogłyśmy mu w wyjściu na korytarz. Byli tam Raini i Calum. Rudy śpiewał taki kawałek:
- Nie jestem aniołem, lecz pozwól mi kochać cię pobożna niewiasto.
Wow. Jeszcze nigdy nie słyszałam tak wysokich dźwięków u faceta...
- Co oni dodają do tych żelków? - zapytała z niedowierzaniem Van.
- Oj chyba nic dobrego - odezwała się Raini.
Bez słowa wszyscy się gapiliśmy na wyjącego Caluma. Wariat. Wygląda jak wariat. Tylko tyle powiem...
Po chwili ja, Van i Ross się ocknęliśmy i ruszyliśmy w kierunku wyjścia z hotelu. W tym samym czasie Raini zaprowadziła rudego do jego pokoju. Istny cud, że się zamknął. Taa… Już po chwili blondyn siedział w swoim aucie, a Van postanowiła poprowadzić. Usiadłam obok chłopaka na tylnych siedzeniach.
- Możesz jechać Van - oznajmiłam.
- No co ty nie powiesz – odpowiedziała.
- Jeszcze trochę i przestanę być miła - warknęłam.
Moja siostra teatralnie przewróciła oczami.
- Uciszcie się obydwie! Zachowujecie się jak rozwydrzone bachory. Nie rozumiem co się z wami dzieje.
Zainterweniował Ross. No i dobrze, że chodź jedna osoba myśli trzeźwo…
Po 10 minutach znaleźliśmy się pod szpitalem. Ja i siostra pomogłyśmy dostać się poszkodowanemu do budynku. Oby szybko wyszedł z tego... W sumie przesiedziałyśmy pod gabinetem czekając na Rossa z godzinę. Gdy wyszedł na korytarz był o kulach, a jego noga w gipsie. Biedny mój kochany blondyn... Za nim wyszedł doktor. Po chwili wstałam i zapytałam lekarza:
- Panie doktorze! Niech pan mi powie kiedy zdejmiecie mu ten gips - wskazałam na nogę chłopaka.
- Za pięć tygodni powinna kość się zrosnąć - odwrócił się do blondyna - Po tym czasie proszę zgłosić się z opiekunem prawnym po zdjęcie gipsu do pana doktora Kawki. Proszę pamiętać.
- Oczywiście panie doktorze - odpowiedział.
- A no i nie przeciążaj zdrowej nogi. Przez ten czas powinieneś siedzieć w domu pod opieką dziewczyny.
Spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy. Ja oczywiście musiałam spłonąć płomienną czerwienią. Taa... Lekarz się z nami pożegnał, po czym poszedł w swoją stronę.
- To wracamy do hotelu? - zapytała Van.
- Pewnie. Chodź dziewczyno ma - blondyn mrugnął do mnie.
Zarumieniłam się. Jak fajnie jest słyszeć takie rzeczy!
- Skąd wiedział, że jesteśmy parą? - zapytałam.
- Widać to na kilometr - wtrąciła Van ze śmiechem.
Ja i Ross się zawstydziliśmy. Wie ktoś jak ukryć uczucie?! Bo ja nie bardzo...
Wszyscy wyszliśmy ze szpitala i już po chwili siedzieliśmy w aucie. Parę minut drogi i po jakimś czasie znaleźliśmy się w swoich pokojach. Jednak postanowiłam jeszcze odwiedzić swego chłopaka i zapytać o to jak się czuje. Ja tak na serio jeszcze nigdy nie miałam złamanej kończyny... Oj dobra! Nie ważne... Zapukałam i po chwili znalazłam się w jego pokoju. Po przywitaniu usiadłam na łóżku obok niego i zaczęliśmy rozmowę:
- Wciąż boli cię? - wskazałam na jego nogę.
- Już nie. Nie martw się tak bardzo o mnie.
Podarował mi piękny uśmiech i pocałował mnie w policzek. Zapomniałam na chwilę o oddychaniu. On ma takie głębokie i cudowne oczęta...
- Wiesz... Chyba już nie będę się martwić. Po chwili zaczęliśmy się śmiać. Nie mam zielonego pojęcia co w nas wstąpiło...
Gdy przestaliśmy, zaczęłam podziwiać go wzrokiem. Jaką on ma piękną słoneczną fryzurę! I te zmarszczki wokół oczu, które się pojawiają, gdy się szczerze uśmiecha... Czuje, że odpływam...
- Emm... Dlaczego się tak na mnie nachalnie gapisz? - zapytał.
Otrząsnęłam się z tego stanu i zarumieniłam.
- Przepraszam - powiedziałam.
- Nie przepraszaj. To ja powinienem to teraz robić.
Spojrzałam na niego zaskoczona. O czym on w ogóle do mnie mówi?!
- Co?! Niby dlaczego? - zapytałam.
- No bo dziś są twe urodziny, a ja wszystko popsułem.
- Oj Ross. Nie obwiniaj się. To nie twoja wina, że żelki tak działają na Caluma. W ogóle ten dzień naprawdę był udany. Dziękuję.
Po tym swoim małym monologu pocałowałam blondyna w policzek. Nie trudno zauważyć, że mu się to podobało. YEAH!
- Ah kochana. Chodź tu do mnie i twój dzień będzie jeszcze lepszy.
- Aleś ty skromny - położyłam swe dłonie na biodra.
Chwilę się mierzyliśmy wzrokiem i znów pękliśmy ze śmiechu. Gdy się trochę ogarnęliśmy, tonęłam w jego objęciach. Cóż za cudowne ciepło! W końcu się oderwaliśmy od siebie i stwierdziłam:
- Zaraz... Masz usztywnioną nogę na 5 tygodni... Czyli nagrywanie serialu będzie na ten czas zawieszone...
- Nie martw się. Zadzwonię do reżysera i wszystko będzie dobrze.
- No ok - spojrzałam na zegarek - Wow! To ja uciekam, bo późno już.
- Ok, ok. Tylko masz jutro przyjść do mnie.
- Hah. Oczywiście królu mój - mrugnęłam do chłopaka.
Wyszłam z jego pokoju i poszłam do siebie. Zadzwoniłam jeszcze do Vanessy, po czym przyszła i trochę poplotkowałyśmy. Po jej wyjściu położyłam się i dość szybko zasnęłam.
Ah Lau, miałaś niezłe urodzinki...
- Nie patrz tak na mnie. Trzeba Rossa zawieść do szpitala i to migiem.
- Myślisz, że ja tego nie wiem? Może i jesteś starsza, ale to nie znaczy, że najmądrzejsza.
- Hey przestańcie! Ja tu siedzę ze złamaną nogą! - blondyn się trochę zbulwersował.
Uhg... On zawsze ma rację... W sumie to dobrze, że się wtrącił teraz, bo później mogłoby być za późno...
- Dobra. To teraz pytanie jak mamy cię przetransportować do szpitala? - powiedziało mi się.
- Serio Laura, serio? - odezwała się Van.
- No co?! Chcesz bić się na słowa?!
- Dziewczyny! Ja tu wciąż jestem i cierpię!
Oj dobrze, że on tu jest! Bo inaczej nie ręczę za siebie! Oh YEAH! Bad girl Laura! Zdolna pobić siostrę! Zaraz... Co ja myślę?! Ja przecież taka nie jestem! Chyba... Po prostu nerwy nam puszczają przez ten wypadek...
Po chwili szybko znalazłam kawał rury, który nie wiem skąd tu się wziął, jakąś szmatę i usztywniłam nogę Rossa z małą pomocą siostry. Po czym chłopak stanął na zdrową nogę, a my znalazłyśmy się pod jego pachami (rany... jak to brzmi... - od aut.) i pomogłyśmy mu w wyjściu na korytarz. Byli tam Raini i Calum. Rudy śpiewał taki kawałek:
- Nie jestem aniołem, lecz pozwól mi kochać cię pobożna niewiasto.
Wow. Jeszcze nigdy nie słyszałam tak wysokich dźwięków u faceta...
- Co oni dodają do tych żelków? - zapytała z niedowierzaniem Van.
- Oj chyba nic dobrego - odezwała się Raini.
Bez słowa wszyscy się gapiliśmy na wyjącego Caluma. Wariat. Wygląda jak wariat. Tylko tyle powiem...
Po chwili ja, Van i Ross się ocknęliśmy i ruszyliśmy w kierunku wyjścia z hotelu. W tym samym czasie Raini zaprowadziła rudego do jego pokoju. Istny cud, że się zamknął. Taa… Już po chwili blondyn siedział w swoim aucie, a Van postanowiła poprowadzić. Usiadłam obok chłopaka na tylnych siedzeniach.
- Możesz jechać Van - oznajmiłam.
- No co ty nie powiesz – odpowiedziała.
- Jeszcze trochę i przestanę być miła - warknęłam.
Moja siostra teatralnie przewróciła oczami.
- Uciszcie się obydwie! Zachowujecie się jak rozwydrzone bachory. Nie rozumiem co się z wami dzieje.
Zainterweniował Ross. No i dobrze, że chodź jedna osoba myśli trzeźwo…
Po 10 minutach znaleźliśmy się pod szpitalem. Ja i siostra pomogłyśmy dostać się poszkodowanemu do budynku. Oby szybko wyszedł z tego... W sumie przesiedziałyśmy pod gabinetem czekając na Rossa z godzinę. Gdy wyszedł na korytarz był o kulach, a jego noga w gipsie. Biedny mój kochany blondyn... Za nim wyszedł doktor. Po chwili wstałam i zapytałam lekarza:
- Panie doktorze! Niech pan mi powie kiedy zdejmiecie mu ten gips - wskazałam na nogę chłopaka.
- Za pięć tygodni powinna kość się zrosnąć - odwrócił się do blondyna - Po tym czasie proszę zgłosić się z opiekunem prawnym po zdjęcie gipsu do pana doktora Kawki. Proszę pamiętać.
- Oczywiście panie doktorze - odpowiedział.
- A no i nie przeciążaj zdrowej nogi. Przez ten czas powinieneś siedzieć w domu pod opieką dziewczyny.
Spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy. Ja oczywiście musiałam spłonąć płomienną czerwienią. Taa... Lekarz się z nami pożegnał, po czym poszedł w swoją stronę.
- To wracamy do hotelu? - zapytała Van.
- Pewnie. Chodź dziewczyno ma - blondyn mrugnął do mnie.
Zarumieniłam się. Jak fajnie jest słyszeć takie rzeczy!
- Skąd wiedział, że jesteśmy parą? - zapytałam.
- Widać to na kilometr - wtrąciła Van ze śmiechem.
Ja i Ross się zawstydziliśmy. Wie ktoś jak ukryć uczucie?! Bo ja nie bardzo...
Wszyscy wyszliśmy ze szpitala i już po chwili siedzieliśmy w aucie. Parę minut drogi i po jakimś czasie znaleźliśmy się w swoich pokojach. Jednak postanowiłam jeszcze odwiedzić swego chłopaka i zapytać o to jak się czuje. Ja tak na serio jeszcze nigdy nie miałam złamanej kończyny... Oj dobra! Nie ważne... Zapukałam i po chwili znalazłam się w jego pokoju. Po przywitaniu usiadłam na łóżku obok niego i zaczęliśmy rozmowę:
- Wciąż boli cię? - wskazałam na jego nogę.
- Już nie. Nie martw się tak bardzo o mnie.
Podarował mi piękny uśmiech i pocałował mnie w policzek. Zapomniałam na chwilę o oddychaniu. On ma takie głębokie i cudowne oczęta...
- Wiesz... Chyba już nie będę się martwić. Po chwili zaczęliśmy się śmiać. Nie mam zielonego pojęcia co w nas wstąpiło...
Gdy przestaliśmy, zaczęłam podziwiać go wzrokiem. Jaką on ma piękną słoneczną fryzurę! I te zmarszczki wokół oczu, które się pojawiają, gdy się szczerze uśmiecha... Czuje, że odpływam...
- Emm... Dlaczego się tak na mnie nachalnie gapisz? - zapytał.
Otrząsnęłam się z tego stanu i zarumieniłam.
- Przepraszam - powiedziałam.
- Nie przepraszaj. To ja powinienem to teraz robić.
Spojrzałam na niego zaskoczona. O czym on w ogóle do mnie mówi?!
- Co?! Niby dlaczego? - zapytałam.
- No bo dziś są twe urodziny, a ja wszystko popsułem.
- Oj Ross. Nie obwiniaj się. To nie twoja wina, że żelki tak działają na Caluma. W ogóle ten dzień naprawdę był udany. Dziękuję.
Po tym swoim małym monologu pocałowałam blondyna w policzek. Nie trudno zauważyć, że mu się to podobało. YEAH!
- Ah kochana. Chodź tu do mnie i twój dzień będzie jeszcze lepszy.
- Aleś ty skromny - położyłam swe dłonie na biodra.
Chwilę się mierzyliśmy wzrokiem i znów pękliśmy ze śmiechu. Gdy się trochę ogarnęliśmy, tonęłam w jego objęciach. Cóż za cudowne ciepło! W końcu się oderwaliśmy od siebie i stwierdziłam:
- Zaraz... Masz usztywnioną nogę na 5 tygodni... Czyli nagrywanie serialu będzie na ten czas zawieszone...
- Nie martw się. Zadzwonię do reżysera i wszystko będzie dobrze.
- No ok - spojrzałam na zegarek - Wow! To ja uciekam, bo późno już.
- Ok, ok. Tylko masz jutro przyjść do mnie.
- Hah. Oczywiście królu mój - mrugnęłam do chłopaka.
Wyszłam z jego pokoju i poszłam do siebie. Zadzwoniłam jeszcze do Vanessy, po czym przyszła i trochę poplotkowałyśmy. Po jej wyjściu położyłam się i dość szybko zasnęłam.
Ah Lau, miałaś niezłe urodzinki...
Właśnie tak było w dniu moich 17 urodzin. Ciekawe nie? Powiem tylko tyle, że teraz my wszyscy robimy wszystko, by Calum'owi żelki się nie dostały w ręce. Chyba nie muszę mówić dlaczego. Taa... A tak w ogóle w następnym wpisie opowiem ci o urodzinach Rossa. Hmm... Chyba napisałabym to z jego perspektywy... Znam tą historię jak własną dłoń! Dobre, nie?!
PS. I never said that I love you but I really do, yeah I really do... (Nigdy nie powiedziałam, że cię kocham, ale naprawdę tak jest, naprawdę tak jest...)
Słowa Agnes. Co miała na myśli? Że nie zdążyła powiedzieć swojemu dziadkowi, że go kocha... Smutne... W sumie to ona jeszcze nikomu nie powiedziała tych słów. Dlaczego? Bo się boi. Jej serce już jest w kawałkach, dlatego boi się miłości. Dlatego uciekła od Rossa. Ale nie myślała, że złamie w ten sposób sobie i jemu serce. Jeszcze bardziej... Skąd to wiem? Jasnowidz Laura! A co?! Dobra... Prawda taka, że po prostu powiedziała mi o tym wszystkim. Hmm... Pogubiłam się... Z jednej strony chcę odzyskać serce Rossa, a z drugiej chcę, by był szczęśliwy. A to jest możliwe tylko z Agnes... To wszystko jest tak bardzo zagmatwane... Ahh życie!
_______________________________________________________________________________
Oto i jest rozdział w całości napisany na telefonie xD Przepraszam za ewentualne błędy xD Przez 2 tygodnie siedzę na Podlasiu u babci i przez ten czas będę pisać nexty na fonie xD Czekam na komentarze i next postaram się napisać jak najszybciej xD
Ciekawa jestem czy Ross spotka kiedyś Agnes
OdpowiedzUsuńYay! Dałaś :D tyle czekałam... anyway... super rozdzial i juz czekam na urodziny Rossa :p
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem czy Ross i Lau znów będą razem. Szkoda mi Rossa:c
OdpowiedzUsuńYEAH! Muszę Ci coś jeszcze na Fb napisać. Ja jestem taka mądra (zobaczysz ja Ci napiszę). Ja się nie rosspisuje. Musze wejść na kompa i napisać rossdział! Ale jak? W ogóle nie mam weny!! Pomożesz?
OdpowiedzUsuń